sobota, 2 maja 2020

To mogła być wspaniała powieść – „Miasteczko Rotherweird” Andrew Caldecott (271)

Gdybym miała jednym słowem określić Miasteczko Rotherweird, użyłabym określenia: chaos. Chciałabym powiedzieć, że odczucie nieuporządkowania elementów, z których składa się ta powieść, minęło w pewnym momencie. Były chwile, kiedy miałam nadzieję, że już będzie lepiej... Niestety po kilkudziesięciu stronach znów z tyłu mojej głowy pojawiały się pytania o zasadność wszystkiego, co się dzieje. 

Ale od początku. Jonah Oblong przyjmuje ofertę pracy na stanowisku nauczyciela historii w miasteczku odizolowanym od reszty świata pod warunkiem, że się przeprowadzi, a lekcje ograniczy do wydarzeń z XIX i XX wieku. Poprzednie lata mają pozostać tajemnicą. Już brzmi ciekawie, prawda? W tym samym czasie poruszenie wśród mieszkańców wywołuje pojawienie się milionera sir Veronala Slickstone'a, który uzyskał od władz zgodę na odnowienie opuszczonego od lat Pałacu. Jak się okazuje, będzie to iskra potrzebna, by wysadzić w powietrze panujący w Rotherweird spokój, a fabułę tej książki pozbawić jakiegokolwiek porządku.



O ile do tego momentu jeszcze wiedziałam, kto jest kim, to kiedy akcja przeniosła się już na dobre do Rotherweird, zupełnie się pogubiłam. Trudno byłoby połapać się wśród licznych bohaterów, gdyby nie umieszczony na początku książki spis postaci. Tak naprawdę nie sposób rozdzielić ich na jakiekolwiek grupy  tych odgrywających znaczącą rolę jest zbyt wielu. Głównie z tego wynika chaos, o którym wcześniej wspominałam. Wiele perspektyw, odwołań do przeszłości bez zbędnego wstępu uczyniło ze mnie zagubioną owieczkę próbującą skleić wszystkie elementy w całość. To nie było miłe uczucie. 
„Kolejne warstwy, jedne na drugich - to właśnie problem z historią. Kiedy już się zmąci powierzchnię...”
Oprócz bohaterów wielu problemów przysporzył mi też sam świat przedstawiony. Pomieszanie wielu motywów, czerpanie ze zbyt dużej ilości pomysłów sprawiło, że kiedy minęła początkowa fascynacja osobliwością miasteczka, miałam wrażenie, że coś mnie ciągle omija. Tak jakbym miała dostęp tylko do pewnej części opisów, a moja wyobraźnia nie była w stanie pojąć wizji autora. Według mnie wynika to z faktu, że chciał umieścić w tej książce zbyt wiele, zamiast skupić się na kilku ciekawych motywach. I tak przez chwilę czułam się, jakbym czytała utopię, chwilę później w kilku zdaniach pojawił się świetny motyw wyższości przyrody nad technologią, po czym miałam do czynienia z powieścią wychwalającą rozwój nauki, pełną filozoficznych przemyśleń nad rozwojem dzisiejszego świata...

Andrew Caldecott miał genialny pomysł na opowieść fantastyczną. Miasteczko gdzieś w Anglii z niespotykanymi zasadami, tajemnica dwunastu uzdolnionych dzieci sięgająca czasów Elżbiety I  to mogła być wyjątkowa powieść. W pewnym momencie nawet mnie wciągnęła, ale miałam poczucie, że ambicja stworzenia dzieła ponadczasowego i wymykającego się wszelkim ramom zgubiła autora. 

Miasteczko Rotherweird to dowód na to, że granica między chaosem a uporządkowaną osobliwością jest niesamowicie cienka. Zabrakło mi tego czegoś, co porwałoby mnie od początku do końca  pewnie dlatego, że byłam zbyt zajęta dochodzeniem, kto kryje się pod kolejnym nazwiskiem, jakie spotykam na kartach książki. Jedno jest pewne  żaden z tej książki Harry Potter dla dorosłych, jak twierdzi Sunday Independent

ocena: 4/10

Dziękuję Wydawnictwu za możliwość przeczytania książki.


Miasteczko Rotherweird Andrew Caldecott, tytuł oryginału: Rotherweird, tłumaczenie: Katarzyna Krawczyk, wyd. Zysk i S-ka 2020, 628 stron, 1/3

8 komentarzy:

  1. Fabuła bardzo mnie zaintrygowała, ale spotykam się z dosyć skrajnymi opiniami o tej książce, więc w obliczu ogromu książek na moim regale które czekają na swoją kolej, chyba spasuję...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozumiem, że ta książka może wywoływać skrajne emocje. Czy warto się przekonać, trzeba sobie samemu odpowiedzieć - dla mnie była to jednak pewna stratat czasu.

      Usuń
  2. Ostatnio właśnie coraz więcej pojawia się negatywnych opinii tej pozycji. Wcześniej miałam ją w planach, ale raczej sobie daruję

    Pozdrawiam,
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, też na nie trafiam. Nie masz czego żałować :)

      Usuń
  3. To nie moja bajka, ale widzę, że nie mam czego żałować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nic nie tracisz, jeśli to nie twoje klimaty, to tym bardziej :)

      Usuń
  4. A mi się ta książka spodobała - i wcale nie odniosłam wrażenia chaosu, raczej mozaiki składającej się z wielu elementów i historii opowiadanej przez wiele postaci. Urzekła mnie też atmosfera, którą buduje tu autor, zawierająca elementy groteski i nawiązująca do sztuk teatralnych. Ale rozumiem, że nie każdemu spodoba się takie połączenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja niestety nie odczułam tej atmosfery, ale rozumiem, że książka mogła Ci się spodobać. Jak to mówią, o gustach się nie dyskutuje :D

      Usuń

Cześć! Cieszę się, że wyrażasz opinię na temat mojego tekstu! Nie musisz zostawiać adresu swojego bloga, zajrzę do Ciebie w wolnej chwili :)