![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiEdcIoMzx9uB1LeBZJ8yiM_I8r485cS-9Tu4MWZ8-gtvYp3I4E24AU1HM1ueHfgvOpeW7oGi9ZFeSpd299kOANpEYcVnxUfcD_hAgwj1-6nejJqyGyAjJd8ga6WL16d6b8cm5LIGo6sY9S/s320/2019-09-25+10.51.40+1.jpg)
Współczesne kryminały są dla mnie zdecydowanie zbyt brutalne, dlatego bardzo rzadko sięgam po ten gatunek.
Jednak kiedy kryminalna zagadka jest rozwiązywana w przeszłości, bez użycia zaawansowanych metod badania śladów na miejscu zbrodni, z przyjemnością decyduję się przeczytać taką książkę. Szczególnie, jeśli to klasyka, która wydana w XIX wieku stała się bardzo popularna w krajach anglojęzycznych, a niedawno trafiła również do Polski. Lepiej późno niż wcale, a poniżej opowiem Wam o moich wrażeniach.
Tajemnica dorożki przeniosła mnie do dziewiętnastowiecznej Australii, czyli miejsca, którego nie miałam jeszcze okazji odwiedzić podczas czytelniczych wędrówek, dlatego przywitałam tę okazję z ogromnym entuzjazmem. W Melbourne popełniono niecodzienne morderstwo, które zyskuje w mieście ogromny rozgłos. Pasażer dorożki został otruty, a jego mordercy udało się uciec. Sprawę bada jeden z tamtejszych detektywów, wykorzystując przede wszystkim swój umysł i umiejętność obserwacji ludzkich zachowań, drogą dedukcji stara się wyjaśnić tę zagadkę.