Jako szczęśliwa właścicielka czekoladowego, rozbrykanego labradora, uwielbiam sięgać po książki, których bohaterami są psy. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o Mam na imię Jutro.
Wenecja, rok 1815. Pewien pies czeka na swojego pana pod drzwiami katedry. Lata temu usłyszał od niego, że jeśli zgubią się w tłumie, właśnie tam ponownie się spotkają. Jednak cała opowieść zaczyna się lata wcześniej, a akcja prowadzona jest dwutorowo. Główna część, gdzie pies po latach czuje trop swojego pana, jest przeplatana kawałkami przeszłości. Są one prezentowane w taki sposób, że mają odniesienie do tego, co dzieje się w Wenecji, uzupełniając główny wątek.
"Do czego dojdziemy w życiu, jeśli będziemy się chować po kątach? Tylko w świecie na zewnątrz znajdziemy odpowiedzi. I radość. I ostrygi, mój czempionie."